" Co ja tu robię?" pomyślała rudowłosa jedenastolatka. Przed jej oczami przemykały dziwne osoby. Niektóre były ubrane w wysokie szpiczaste kapelusze jeszcze inne w jakieś długie ciemne szlafroki. "To chyba jakaś pomyłka" znów jej przeszło przez głowę gdy ujrzała przed sobą najzwyklejszą miotłę do zamiatania , która w niezwykły sposób unosiła się nad ziemią. Nie było tu nic normalnego. Od kiedy tylko przekroczyła mury baru dla jakiś dziwolągów "Dziurawy kocioł" wszystko stało się nie normalne.
- Mamusiu, potrzebuję jeszcze książki do eliksirów i transmutacji. - odezwała się jakaś dziewczynka, która ustała obok przerażonej Lili, bo tak miała na imię rudowłosa dziewczyna. - Mamusiu?! Och przepraszam myślałam, że to moja mama, szła ze mną i nagle ją zgubiłam.
- Mamusiu, potrzebuję jeszcze książki do eliksirów i transmutacji. - odezwała się jakaś dziewczynka, która ustała obok przerażonej Lili, bo tak miała na imię rudowłosa dziewczyna. - Mamusiu?! Och przepraszam myślałam, że to moja mama, szła ze mną i nagle ją zgubiłam.
Zero reakcji.
- Hallo! Ziemia? Widziałaś gdzieś może blond kobietę w czerwonej szacie?
- Hm? Słucham? -Lily ocknęła się i spojrzała w stronę sklepu z kociołkami. - Czy to nie ta?
Brunetka również spojrzała w tamtą stronę. - Och tak! Dziękuję najmocniej.
Obdarowała Lily ciepłym uśmiechem i pobiegła w stronę długowłosej kobiety w karmazynowym "szlafroku".
- A więc to są szaty.. aaa.. Teraz to sens. - mruknęła do siebie i spojrzała na listę zakupów. - Nie rozumiem dlaczego moi rodzice nie mogą tu być ze mną. No nic, muszę się zabrać za zakupy bo nie zdążę.
I ruszyła. Przez ponad dwie godziny błądziła po ulicy Pokątnej i szukała potrzebnych materiałów do jej nowej "szkoły". Szkoły w której nie nauczają angielskiego, matematyki czy fizyki i chemii. Nie. W tej szkole nauczano magii. Rzucanie zaklęć, warzenie eliksirów czy latanie na miotle było na porządku dziennym. Jednak mała Lily jeszcze nic nie wiedziała o tej szkole. Nie wiedziała bo jeszcze żaden z rodziny Evans nie był czarodziejem. Tylko ona, jedna jedyna Lilyanne Evans.
Kiedy do kupienia zostały jej tylko trzy szaty miała problem z odnalezieniem odpowiedniego sklepu. Po półgodzinnym przemarszu po bulwarze na Pokątnej rzucił jej się w oczy szyld z którego wyłapała tylko napis szaty na każdą okazję. Szybkim krokiem ruszyła w stronę budynku, potykając się co chwilę o swoje rozwiązane sznurówki. " O nie! Teraz się nie zatrzymam. Mam już dość tych ludzi.I tego miejsca. Jakaś głupia sznurówka mnie nie zatrzyma" pomyślała.
Po zakupie już ostatnich potrzebnych rzeczy wyszła ze sklepu i ruszyła w stronę "wyjścia" z tego dziwnego świata. Była już blisko gdy nagle..
- Auć! - Lily upadła na gorący chodnik pod ciężarem ciemnowłosego chłopaka który właśnie na nią wpadł. - Może byś tak uważał?!
Chłopiec natychmiast podniósł się i wyciągnął pomocną dłoń w stronę rudowłosej. - Najmocniej przepraszam ja tylko...
Zaniemówił. Ciągle się wpatrywał w jej twarz. Patrzył prosto w jej zielone oczy.
- J-ja przepraszam..bo ja..to przypadek..ja.. - po dłuższym czasie odezwał się. - Na głowę Merlina, aleś ty piękna.
Lily lekko zaczerwieniła się.
- Powinieneś uważać! - podniosła głos. - Mogłam sobie coś zrobić! Nie! Ty! Ty mogłeś mi coś zrobić!
Odwróciła się na pięcie i zniknęła. Zanim przekroczyła mury Dziurawego kotła usłyszała za sobą tylko " Do widzenia ślicznotko!" na które nie zareagowała zbyt szczególnie.
Była już w śród ludzi. Normalnych ludzi. W mgnieniu oka złapała jakąś taksówkę i pojechała do swojego wujka Johna gdzie miała czekać na rodziców i Petunię - jej siostrę.
- Witaj wujku! - powiedziała radośnie widząc niezbyt wysokiego, łysawego mężczyznę szczerzącego się na widok dziewczynki. - Może pomóc?
Wujek Lily właśnie rozstawiał basen w swoim ogródku.
- Nie Lily, słodziaczku, dziękuję poradzę sobie. - John zauważył zakupy Lily, które właśnie wypakował kierowca taksówki. - Ale widzę, że tobie się przyda pomoc.
Roześmiali się. Na prawdę było tego dużo. Po dłuższym czasie wszystkie rzeczy dziewczynki znalazły się w pokoju na parterze.
- Dziękuję, że pozwoliliście mi się tu zatrzymać. Rodzice mieliby kłopot z jazdą tu i z powrotem w końcu to aż trzy godziny drogi stąd.
- Liluś, kochanie to żaden kłopot. Tak dawno u nas nie byłaś. Opowiadaj co u was. - w drzwiach pokoju pojawiła się dosyć szczupła i blada kobieta o mocno kręconych czarnych włosach.
- Ciocia Merry! - Lily rzuciła się w obięcia kobiety.- U nas wszystko jak najlepiej tylko ostanio tata ma problemy w pracy i...
Rozmawiali tak chyba z trzy godziny, dopóki wuj nie nakazał mi sie położyć. Było już późno. Gdzieś koło dwudziestej drugiej a dziewczyna przekręcała się z boku na bok nie mogąć zasnąć. Wciąż myślała o tych ciemnych oczach. O tych nie zwykle pięknych ciemnych oczach chłopaka z Pokątnej.
- Hm? Słucham? -Lily ocknęła się i spojrzała w stronę sklepu z kociołkami. - Czy to nie ta?
Brunetka również spojrzała w tamtą stronę. - Och tak! Dziękuję najmocniej.
Obdarowała Lily ciepłym uśmiechem i pobiegła w stronę długowłosej kobiety w karmazynowym "szlafroku".
- A więc to są szaty.. aaa.. Teraz to sens. - mruknęła do siebie i spojrzała na listę zakupów. - Nie rozumiem dlaczego moi rodzice nie mogą tu być ze mną. No nic, muszę się zabrać za zakupy bo nie zdążę.
I ruszyła. Przez ponad dwie godziny błądziła po ulicy Pokątnej i szukała potrzebnych materiałów do jej nowej "szkoły". Szkoły w której nie nauczają angielskiego, matematyki czy fizyki i chemii. Nie. W tej szkole nauczano magii. Rzucanie zaklęć, warzenie eliksirów czy latanie na miotle było na porządku dziennym. Jednak mała Lily jeszcze nic nie wiedziała o tej szkole. Nie wiedziała bo jeszcze żaden z rodziny Evans nie był czarodziejem. Tylko ona, jedna jedyna Lilyanne Evans.
Kiedy do kupienia zostały jej tylko trzy szaty miała problem z odnalezieniem odpowiedniego sklepu. Po półgodzinnym przemarszu po bulwarze na Pokątnej rzucił jej się w oczy szyld z którego wyłapała tylko napis szaty na każdą okazję. Szybkim krokiem ruszyła w stronę budynku, potykając się co chwilę o swoje rozwiązane sznurówki. " O nie! Teraz się nie zatrzymam. Mam już dość tych ludzi.I tego miejsca. Jakaś głupia sznurówka mnie nie zatrzyma" pomyślała.
Po zakupie już ostatnich potrzebnych rzeczy wyszła ze sklepu i ruszyła w stronę "wyjścia" z tego dziwnego świata. Była już blisko gdy nagle..
- Auć! - Lily upadła na gorący chodnik pod ciężarem ciemnowłosego chłopaka który właśnie na nią wpadł. - Może byś tak uważał?!
Chłopiec natychmiast podniósł się i wyciągnął pomocną dłoń w stronę rudowłosej. - Najmocniej przepraszam ja tylko...
Zaniemówił. Ciągle się wpatrywał w jej twarz. Patrzył prosto w jej zielone oczy.
- J-ja przepraszam..bo ja..to przypadek..ja.. - po dłuższym czasie odezwał się. - Na głowę Merlina, aleś ty piękna.
Lily lekko zaczerwieniła się.
- Powinieneś uważać! - podniosła głos. - Mogłam sobie coś zrobić! Nie! Ty! Ty mogłeś mi coś zrobić!
Odwróciła się na pięcie i zniknęła. Zanim przekroczyła mury Dziurawego kotła usłyszała za sobą tylko " Do widzenia ślicznotko!" na które nie zareagowała zbyt szczególnie.
Była już w śród ludzi. Normalnych ludzi. W mgnieniu oka złapała jakąś taksówkę i pojechała do swojego wujka Johna gdzie miała czekać na rodziców i Petunię - jej siostrę.
- Witaj wujku! - powiedziała radośnie widząc niezbyt wysokiego, łysawego mężczyznę szczerzącego się na widok dziewczynki. - Może pomóc?
Wujek Lily właśnie rozstawiał basen w swoim ogródku.
- Nie Lily, słodziaczku, dziękuję poradzę sobie. - John zauważył zakupy Lily, które właśnie wypakował kierowca taksówki. - Ale widzę, że tobie się przyda pomoc.
Roześmiali się. Na prawdę było tego dużo. Po dłuższym czasie wszystkie rzeczy dziewczynki znalazły się w pokoju na parterze.
- Dziękuję, że pozwoliliście mi się tu zatrzymać. Rodzice mieliby kłopot z jazdą tu i z powrotem w końcu to aż trzy godziny drogi stąd.
- Liluś, kochanie to żaden kłopot. Tak dawno u nas nie byłaś. Opowiadaj co u was. - w drzwiach pokoju pojawiła się dosyć szczupła i blada kobieta o mocno kręconych czarnych włosach.
- Ciocia Merry! - Lily rzuciła się w obięcia kobiety.- U nas wszystko jak najlepiej tylko ostanio tata ma problemy w pracy i...
Rozmawiali tak chyba z trzy godziny, dopóki wuj nie nakazał mi sie położyć. Było już późno. Gdzieś koło dwudziestej drugiej a dziewczyna przekręcała się z boku na bok nie mogąć zasnąć. Wciąż myślała o tych ciemnych oczach. O tych nie zwykle pięknych ciemnych oczach chłopaka z Pokątnej.
No ja rozumiem ze Lily byla w szoku itd. ale...no coz...chyba zbyt naskoczyla na Pottera... bo to Potter byl? a tak sie wrecz... uroczo zachowal
OdpowiedzUsuńwww.czarnekrolestwo.blog.pl