czwartek, 22 stycznia 2015

11. Spotkanie z (nie)przyjacielem

Stała przed wielkim gargulcem prowadzącym do gabinetu dyrektora. Szczerze powiedziawszy nie miała ochoty tam wchodzić. Zrezygnowana chciała odejść z nadzieją, że później się wytłumaczy brakiem sił jednak w tym samym momencie za rogu wyszła profesor McGonagall. Zmierzyła młodą gryfonkę wzrokiem protekcjonalnym po czym pozwoliła sobie na okazanie współczucia. Nie miała pojęcia przez co przeszła jej podopieczna toteż zdobyła się tylko na gest poklepania po ramieniu.
Śliwkowe warjacje - Lily stwierdziła, że i tak teraz nie ma odwrotu więc beznamiętnie wypowiedziała hasło. Nauczycielka przepuściła rudą w przejściu i razem weszły po schodach. Kiedy już się znalazły pod drzwiami profesorka zapukała i po donośnym Proszę obie weszły do gabinetu.
Remus ledwo spał tej nocy. Impreza związana z powrotem Pottera trwała aż do czwartej w nocy to też cieszył się, że dziś sobota bo nie poradziłby sobie na zajęciach. Lekko skulony siedział na chłodnym parapecie i wędrował wzrokiem po błoniach. "To już dziś" pomyślał. To właśnie tej nocy miał zmienić się w okrutną bestię rządną krwi. Serce zakuło go. Miał nadzieje, że przynajmniej dziś będzie mógł przejść przemianę w spokoju. Wiedział, że na pewno nie zgodzi się na to by uczestniczył w tym James. Ledwo wyszedł ze skrzydła więc nie było mowy, żeby gdziekolwiek wychodził. Uśmiechnął się. Umowa mówiła -albo wszyscy albo nikt- tak więc nie musiał się dodatkowo zamartwiać czy przypadkiem nie skrzywdzi któregoś z przyjaciół.
Przeniósł wzrok na zegar. Dochodziła jedenasta, a w każdej chwili może się tu zjawić opiekunka domu. Postanowił przejść się do Pokoju Wspólnego by trochę posprzątać. To co zobaczył odjęło mu mowę
- Niemożliwe żebyśmy tak nabałaganili.. - wyszeptał.
- A jednak - obok Remusa spośród jakiejś kupy szat wygramoliła się ledwo przytomna Ann.
- Ann! - wydobył z siebie przeraźliwy krzyk. - Wyglądasz..
- Ohydnie? Odrażająco? Okropnie?
- No.. Tak troszkę - Remus wyszczerzył się w szerokim uśmiechu za co zarobił kuksańca. Rzeczywiście Lorens nie wyglądała za dobrze. Włosy wyglądały jakby właśnie co oberwała upiorogackiem a rozmazany makijaż wskazywał na to, że musiała się nieźle bawić.
- Pić.. - gdzieś z oddali odezwał się cichutki głosik - Pić..
Jak się okazało należał on do Megan gryfonki z czwartego roku. Ociężałym i chwiejnym krokiem podeszła do niewielkiego stolika stojącego w kącie pokoju. Niepewnie chwyciła stojącą tam butelkę i pociągnęła z niej dużego łyka. Remus i Ann wymienili rozbawione spojrzenia w momencie gdy Megan z powrotem wróciła na swoje miejsce na podłodze pomiędzy jakimiś dwoma czarodziejami z siódmego roku.
- No nic panie prefekcie niech pan tu ogarnie a ja ogarnę tu - Ann wskazała najpierw na pomieszczenie a potem na swoją głowę. - Jak skończę to ci pomogę.
- Oj ja myślę że ogarnianie tego - wskazał na jej fryzurę - zajmie ci więcej czasu niż to.
Ann roześmiała się serdecznie i chwiejnym krokiem ruszyła w stronę dormitorium. Remus od razu rozpoznał, że jego przyjaciółka była jeszcze pod wpływem ognistej.
Chłoszczyść!
-Lilyanne jak dobrze, że przyszłaś. Własnie miałem kogoś po ciebie posłać - dyrektor z ciepłym uśmiechem powitał rudą.
- Coś się stało profesorze?
- Myślę, że musimy porozmawiać.
- Albusie czy nie uważasz, że panna Evans powinna jeszcze odpoczywać? Rany po Cruciatusie bardzo wolno się goją a poza tym... - McGonagall od razu próbowała z powrotem wysłać Lily do skrzydła za co ruda była jej wdzięczna.
- Minerwo spokojnie, myślę, że panna Evans jest w stanie odpowiedzieć mi na parę pytań. Jeśli możesz zostaw nas samych.
Profesor McGonagall nie była zadowolona jednak przytaknęła i opuściła gabinet.
- Usiądź Lily, nie krępuj się - dyrektor zachęcał młodą gryfonkę wskazując na wygodny fotel niedaleko biurka. Lilyanne kiwnęła głową w ramach podziękowania  i zajęła swoje miejsce. Pamiętała, że wcześniej była tu tylko dwa razy : pierwszy raz gdy przez Syriusza została wplątana w bójkę, o której nawet nie miała pojęcia, a za drugim razem była tu z Remusem kiedy odbierali odznaki prefektów.
- Wiesz dlaczego cię tu wezwałem prawda?
- Nie bardzo - skłamała by wiedzieć na czym stoi.
- A więc chciałbym, żebyś opowiedziała mi o tym zdarzeniu jeszcze raz i z większymi szczegółami - Dumbledore uśmiechnął się serdecznie. - Mam wrażenie, że powinienem o czymś jeszcze wiedzieć.
- Opowiedziałam już wszystko - znowu skłamała. Nie chciała się dzielić swoimi przeżyciami. Chciałaby już o tym zapomnieć.
- Jesteś tego pewna?
- Tak, panie profesorze.
- Mmm.. no skoro tak to jesteś wolna. - Lily miała przeczucie, że staruszek wie o wszystkim więc czym prędzej opuściła gabinet. Przez myśl przeszło jej, że tęskni za łóżkiem szpitalnym więc czym prędzej pognała do skrzydła.
Dorcas już od samego rana informowała wszystkich o popołudniowej wyprawie do rudowłosej przyjaciółki co oczywiście było skrytykowane jękami. Nie było to dziwne ponieważ trzy czwarte mieszkańców domu Lwa miała porządnego kaca więc każdy nawet najmniejszy dźwięk przyprawiał o ból głowy. Dziewczyna również nie siliła się na jakiś spokojniejszy ton tylko wykrzykiwała do wszystkich po kolei.
Piętnaście minut po piątej, stała naburmuszona pod portretem Casper'a Hoover - słynnego obrońcy magicznych i niemagicznych zwierząt. Po obiedzie każdy miał do załatwienia jakąś ważną sprawę to też na nic zdały się prośby Dorcas by udać się do Lily zaraz po skończonym posiłku. Mieli spotkać się na korytarzu wiodącym do Wieży Hufflepuff 'u równo o piątej. Meadowes była już poważnie obrażona na przyjaciół za to jak na nią nakrzyczeli rano i za przesunięcie godziny odwiedzin.
- Mają jeszcze pięć minut. Jak nikt nie przyjdzie, idę sama a do nich odezwę się dopiero na święta! - warknęła wkurzona. Dwie minuty później do Dorcas dołączyła Sann a za nią Peter i Ann.
- Chłopaki nie idą? - Sann spojrzała wyczekująco na niezbyt wysokiego, pulchnego chłopca, który właśnie zabierał się za pałaszowanie dyniowych pasztecików z woreczka wystającego z jego torby.
- Mówili, że przyjdą.. Nie wiem czemu ich nie ma.
- A mówiłeś ,że to dla Rudej - Ann roześmiała się serdecznie wskazując na przekąskę znajdującą się w ręku Glizdogona.
- Przecież nie zjem wszystkiego - zarumienił się i odłożył parę pasztecików z powrotem do torby.
- To co idziemy? - Dorcas wyraźnie była już zniecierpliwiona.
 Kiedy zgodnie przytaknęli głową, ruszyli w kierunku skrzydła szpitalnego. Po około godzinie dołączyli również Remus, James i Syriusz. Wizyta nie trwała długo bo pani Poppy przegnała ich wszystkich około godziny siódmej tłumacząc, że pacjenci potrzebują spokoju.
Sama nie wiedziała jak to się stało, że Poppy pozwoliła jej opuścić skrzydło szpitalne.  Pamiętała, że twardo i nie ubłagalnie chodziła za pielęgniarką, aż do dwudziestej pierwszej błagając by pozwoliła jej wrócić do dormitorium. Koniec końców uzdrowicielka była już chyba poważnie zdenerwowana i  zmęczona więc przystała na jej propozycje. Lily jednak miała inne plany. Była już prawie północ a ona sama siedziała nad brzegiem jeziora. Piękny księżyc będący w pełni napełniał jej ciało spokojem i błogim lenistwem. Nie martwiła się tym, że Filch może ją przyłapać gdy będzie wracać. W końcu do czegoś były te przywileje prefektów. Uśmiechnęła się pod nosem. Tak, zdecydowanie Lily i Remus mieli bardzo dużo udogodnień związanych z  zajmowanym przez nich stanowisku. Po chwili usłyszała coś a uśmiech zniknął z jej twarzy. Mimo woli zbladła i ogarnęło ją przerażenie.- Pełnia.. - wyszeptała powoli odwracając się w stronę  postaci, która wydawała z siebie ciche powarkiwanie.
No i to na tyle moi kochani! Może nie najlepszej jakości ale jest. Następna notka w przeciągu 3-4 dni a może nawet już jutro.  :*
https://www.youtube.com/watch?v=gPDcwjJ8pLg

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz